Wiem, że nie ucieknę od „Orła”, ale nagraliśmy teraz piękny, nowy album - wywiad z Kasią Stankiewicz (Polskie Radio Londyn)


wywiad z Kasią Stankiewicz, wokalistką zespołu Varius Manx, gwiazdą Cooltura Festival 2018

Marcin Wolniak, Polskie Radio Londyn: Dziś moim gościem jest gwiazda tegorocznego Cooltura Festival 2018, który 17 marca odbył się w Londynie– Kasia Stankiewicz, solistka zespołu Varius Manx. Zacznę od tego, że Varius Manx będzie w marcu na Wyspach trochę grać bo pojawicie się w Edynburgu, w Birmingham, w Londynie, w Manchesterze. Czy ty lubisz ten klimat? Lubisz tu wracać?
Kasia Stankiewicz: Spędziłam dużo czasu w Londynie nagrywając swoją płytę solową „Lucy and the Loop”. Studio w którym zgrywałam mieściło się w Brixton a ja spędziłam tam wówczas prawie miesiąc. Miejsce kulturowo bardzo różnorodne i to nie tylko w wyglądzie, ale też w smaku. Cała atmosfera tam różniła się znacznie od pozostałej części Anglii, którą znam. Muszę powiedzieć, że Anglia jest dla mnie miejscem, w którym będąc, spełniam trochę swoje dziecięce marzenia. Zawsze uwielbiałam język brytyjski, jako dziecko pociągał mnie akcent, zwłaszcza ten cookney'owy. Kiedy po raz pierwszy tam pojechałam od razu poleciałam do antykwariatu i kupiłam najdroższego Huxley'a. Chyba najdroższa książka w życiu. Poza tym to angielskie poczucie humoru, które kojarzy mi się głównie z Monty Pythonem. 

MW: Ten język angielski, o którym wspomniałaś pojawia się zresztą w twojej solowej twórczości, bo z Variusami po angielsku nie śpiewasz. Do twojej solowej płyty jeszcze wrócimy, ale chciałem spytać o Varius Manx – wróciłaś do tego zespołu po wielu latach, najpierw jubileuszowa trasa, ale też nowy singiel nagrodzony w Opolu - „Ameryka”, kolejny singiel „Piątek” z jeszcze większym sukcesem komercyjnym w radiach. Czyli warto było wejść drugi raz do tej samej rzeki?

KS: To nie jest ta sama rzeka! Tak samo jak strój zdobi człowieka, to nie jest ta sama rzeka. Nawet mi się zrymowało. Widocznie tak miało być, po prostu. To nie są rzeczy zależne od nas. To, że ludzie się spotykają i się rozstają, a potem zdarza się, że znowu mogą robić coś wspólnie. To jest wynik wielu zbieżności i nie tylko decyzji pojedynczego człowieka. Spotkaliśmy się 2 lata temu i podchodziłam dość nieufnie do tej propozycji, z dużym dystansem. Natomiast to spotkanie po latach ma inną jakość, inną wartość i myślę że te 2 lata pokazały nam, że warto było stanąć ponad dumą. Myślę, że połączenie naszych potencjałów daje bardzo ciekawe rzeczy. Uważam, że muzyka zespołu Varius Manx bardzo pięknie wypełnia środek. Bo z jednej strony mamy „dziki underground”, bardzo niezależny...

MW: ...A Varius Manx możemy umieścić w takim szlachetnym pop-ie. Prawda?

KS: Dokładnie tak. Tu chodzi o to, że Varius Manx swoją melodyjnością bardzo ładnie wypełnia środek, którego mam wrażenie jest brak w dzisiejszych czasach. Te 2 lata pokazały nam, że zespół nadal ma fanów, którzy akceptują nas w tym składzie. I do tego te wszystkie przywileje, które z tego wynikają – bardzo duża ilość koncertów, nagrody, które zebraliśmy – to wszystko nam pokazało, że to ma sens. Do tego stopnia, że nagraliśmy wspólnie nową płytę. Ta płyta prawdopodobnie ukaże się już w tym roku. To będzie przepiękne wydawnictwo, pracujemy nad tym już od kilku miesięcy. Mogę powiedzieć, że to są piękne piosenki.

MW: Czy to będą wszystkie kompozycje Roberta Jansona?

KS: Tak. Wszystkie kompozycje Roberta. Wyszliśmy z takiego założenia, że połączenie mojego głosu, moich tekstów i kompozycji Roberta dało już kilka razy dobry skutek. Dlaczego by nie iść tą samą drogą? Jest więc płyta i w zasadzie teraz czekamy już tylko na potwierdzenie terminów, żeby móc się tym dzielić ze światem. 



MW: Kasiu, a czy przypominasz sobie jeszcze tą Kasie, która stanęła na scenie „Szansy na sukces” śpiewając „Zamigotał świat”? Przecież byłaś wtedy przesłuchiwana przez muzyków Varius Manx, ale także ich ówczesną wokalistkę, Anitę Lipnicką. Teraz wchodząc na scenę po tylu latach doświadczenia odczuwasz jeszcze jakiś rodzaj tremy? Czy to już rutyna?

KS: Wiesz co to różnie bywa. Wydaje mi się, że z czasem, kiedy dochodzi jeszcze świadomość pewnych rzeczy, to trema się wręcz nasila. Taka cudowna nieświadomość młodzieńczości powoduje, że dużo więcej rzeczy robisz z większą odwagą. Myślę, że proporcje są odwrotne. W momencie debiutu miałam tak samo wielką nieświadomość, jak i chęć działania. Po prostu leciałam z tym, co niosło mi życie. Teraz gdy podejmuję jakąś decyzję dużo głębiej i mocniej się nad tym zastanawiam. Trema jest zawsze, zwłaszcza przed występami telewizyjnymi. Tam jest zawsze dużo stresu, nerwowość, wszystko na czas, na skinienie palcem. Nasze koncerty, takie na których ja jestem gospodarzem to są zupełnie inne rzeczy. Dużo więcej czasu na kontakt z publicznością, na zbudowanie relacji. Uwielbiam spotkania muzyczne z naszą publicznością. To jest zawsze żywioł. Wtedy jestem najlepsza. 


MW: Varius Manx kiedyś nazywano fabryką przebojów. Przez ten zespół przewinęło się także kilka wokalistek. Pamiętasz ile ich było do tej pory?

KS: Czekaj, musielibyśmy to przeliczyć. Chociaż nigdy nie byłam dobra z matematyki (śmiech). 

MW: Anita Lipnicka, Kasia Stankiewicz, Monika Kuszyńska, Anna Józefina Lubieniecka i Edyta Kuczyńska – 5. Masz którąś swoją ulubioną?

KS: Nie mam ulubionej, ale nie mam też nie-ulubionej! (śmiech). Nie znam wszystkich tych dziewczyn, ale ciekawe jest to, że każda z tych osób ma w sobie coś podobnego. Czy to w głosie, czy we wrażliwości. Uważam, że chłopaki mają nosa do fajnych dziewczyn. Każda z tych osób wniosła coś szlachetnego, każda ma ciekawą barwę głosu. Do tego zawsze to były twórcze osoby, ponieważ czy z zespołem, czy bez, nadal robią swoje rzeczy. Każda z wokalistek Varius Manx wniosła coś wartościowego do zespołu jak i do świata muzyki generalnie. 

MW: A czego ostatnio słucha Kasia Stankiewicz wtedy gdy ma wolne, gdy jedzie samochodem, gdy jest sama w domu? Co włączasz?

KS: Ostatnio słuchałam dużo klasyki. Trochę zmęczyłam się dźwiękami współczesnego świata. Bardzo często i dużo wracam do Bacha. Ostatnio oglądałam na Netflixie serial „Peaky blinders”. Żałuję, że skończyła się ostatnia seria bo tam jest świetna ścieżka dźwiękowa. Ten serial przypomniał mi o kilku artystach, których już dawno nie słuchałam. Jak Nick Cave czy Radiohead...

MW: Jeżeli mówisz o serialach ze świetną ścieżką dźwiękową to polecam Ci zdecydowanie „Mozart in the jungle” z Gaelem Garcia Bernal. Historia muzyków z nowojorskiej filharmonii. Dużo pięknej muzyki. Serial nagrodzony Złotym Globem. Widziałaś już?

KS: Dzięki za polecenie, jeszcze nie widziałam ale wracając jeszcze do twojego pytania, piosenka, do której często wracam to jest Nick Cave & The Bad Seeds „Red right hand”. To jest utwór, który uwielbiam. W ogóle ubóstwiam Nick'a Cave'a. To jest człowiek, który nigdy nie zhańbił się niczym nieciekawym. W zasadzie z upływem lat wszystkie jego rzeczy są jeszcze ciekawsze. On nigdy nie będzie takim starym piernikiem, który włoży kapcie i obejmie telewizor.  imponujące jest to, że w takim wieku można nadal ciągnąć za sobą młodość. 

MW: Chciałem poruszyć jeszcze kwestię Twoich solowych albumów. Masz na koncie 4 płyty. Może nie były tak komercyjnie popularne jak projekty Varius Manx, ale na pewno docenione przez krytyków, branże muzyczną. Szczególnie 4-ty album „Lucy and the Loop”. Czy Ty wracając do Varius-ów nie miałaś takiego wrażenia, że zabierasz sobie trochę ten wypracowany styl  skierowany do bardziej offowej publiczności? Czy nie bałaś się łatki popowej artystki?

KS: Z tego właśnie powodu ta decyzja była dla mnie najtrudniejsza. Musiałam zastanowić się jak mądrze to rozegrać. Przede wszystkim sama ze sobą. Z jednej strony po wielu latach posłuchałam sobie tych materiałów z Varius-ami, włączył mi się taki naturalny sentyment. Po tym undergroundzie byłam spragniona dużej sceny, wielkich koncertów. Żeby poczuć tą adrenalinę jak to jest wychodzić do  kilkutysięcznego tłumu. Pomyślałam, że skoro życie daje mi taką możliwość, to było by to niemądre żeby z tego nie skorzystać. To tak jakby ci ktoś dał czekoladę z orzechami i bez. Dlaczego mam sobie odbierać jakiś smak? Myślę sobie, że najważniejsza jest autentyczność, a ja jestem autentyczna i z Varius-ami, i w moich solowych projektach. Rozumiem, że ludziom może być ciężko zrozumieć artystę, który usilnie przecierał swoją solową drogę, a wszedł do komercji. A ja uważam, że nie ma w tym nic złego. To jest przywilej na nowo grać z Variusem, w dodatku grać 100 koncertów rocznie. Daje mi to możliwość rozwoju i daje mi to możliwość kierowania także moimi solowymi projektami, ponieważ w undergroundzie wcale nie jest tak wesoło. Mój debiut był tak kolosalny, moje spotkanie z Varius Manx było tak zdeterminowane tym „orłem”, że zdałam sobie sprawę, że ja nigdy już od tego nie odejdę i nie ucieknę. I dlaczego miałabym uciekać? Przecież to jest piosenka, która przyniosła mi sukces i pieniądze. Trzeba po prostu dojrzeć do tego. Jestem wdzięczna losowi, że nasze drogi znów się spotkały. To nie jest żaden wstyd, raczej przywilej.

MW: Na pewno nie jest żadnym wstydem mieć wielkie przeboje, które ludzie kochają, do których wracają całe pokolenia...

KS: ...I są ładne przede wszystkim. Te piosenki bardzo pięknie dorastają i przetrwały próbę czasu. Jak wychodzę na scenę i śpiewam „Ruchome piaski” albo „Pocałuj noc” czy inne piosenki, także te które śpiewała przede mną Anita Lipnicka, to nie dość, że mi się to przyjemnie śpiewa, to publiczność reaguje niesamowicie. Odbieranie sobie tej przyjemności  byłoby nieciekawe. :-)

Rozmawiał: Marcin Wolniak, Polskie Radio Londyn


Mail - marcinszg@onet.eu
Photo - Michał Pańszczak
http://prl24.co.uk/
Facebook - https://www.facebook.com/Marcin-Śpiewa-Z-Gwiazdami-1085029498236941/
Instagram - @marcinspiewazgwiazdami

Komentarze